O nas

Moje zdjęcie
Cały kraj! Rozsypane wszędzie, Poland
Bloga prowadzi sześć wspaniałych dziewczyn, które piszą opowiadania i historyjki. Mają wspólne zainteresowania: mangę i anime. Dzięki jednej z nich się poznałyśmy, tą mangą jest "Skip Beat!". Dużo jej zawdzięczamy i bardzo ją lubimy. To my: - Ognista, - Karmel, - Kahowska, - _xXx_, - Ciekawostki, - Taka Sobie.

wtorek, 25 grudnia 2012

Życzenia.

Życzymy Wam:
Odrobiny ciepła dzięki ludzkiej życzliwości, odrobiny światła w mroku dzięki szczeremu uśmiechowi, radości w smutku dzięki ludzkiej miłości i nadziei na lepsze jutro w chwilach niepokoju ;]

Wesołych Świąt! Od grupy SNW.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Balansując nad krawędzią przepaści - Rozdział I

-A... Am... Ami... Ami słuchasz mnie?
-Co... Ach! Tak, słucham..

Dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę, która była krótkowłosą brunetką, o błękitnych oczach i stosunkowo niskim wzroście. W przeciwieństwie do przyjaciółki, Ami była wysoką szczupłą blondynką o włosach sięgających do pasa i tak prostych, iż gdy się je związało w supeł, to same się rozwiązywały. Miała wielkie orzechowe oczy, a na jej twarzy jak zawsze malował się nikły cień uśmiechu.

- Kłamiesz.Wcale mnie nie słuchałaś.
- Dobrze, przyznaje się i błagam o wybaczenie. - Złożyła ręce w błagalnym geście i zamknęła oczy.
- No dobrze, tym razem Ci wybaczę.
Ami otworzyła jedno oko, a Yuushi  zaśmiała się.
- To może teraz mi powiesz o czym myślałaś, że mnie nie słuchałaś.
- Dobrze, ale później. Teraz lepiej byś siadła do ławki - powiedziałam i wskazałam na nauczyciela, który patrzył wprost na nią z gniewną miną.
Yuushi cała zaczerwieniona przepraszała i usiadła do swojej ławki.

Lekcje się zaczęły, a Ami znowu pogrążyła się w swoich rozmyślaniach nad wydarzeniami z poprzedniej nocy, zapominając o lekcji i o nauczycielu.

Było po trzeciej w nocy. Do pogrążonego w ciemnościach pokoju wlewało się światło księżyca padające przez wielkie okno. Znajdowało ono się naprzeciw łóżka w prawym górnym rogu, a było ułożone równolegle do drzwi. 
Ami obudził hałas nieznanego jej pochodzenia.Wstała i podeszła do okna, które ku jej zdziwieniu było otwarte. Wyjrzała przez nie i ujrzała przejeżdżający radiowóz policyjny, zatrzymujący się przy każdym mieszkaniu. Zobaczyła, jak jeden z policjantów kieruje się w kierunku jej domu. Obróciła się, by pójść otworzyć drzwi, lecz znieruchomiała. Przed sobą zobaczyła wysoką postać w masce zasłaniającej górną część twarzy. Powoli przeszła obok niego i skierowała się do drzwi.

Usłyszała dzwonek. Otworzyła drzwi w których stał policjant.
- Witam. Przepraszam za zakłócenie snu, lecz poszukujemy zamaskowanego mężczyzny. Jest dość wysoki 
i wysportowany, o kruczoczarnych włosach. Czy może widziała go pani?
Ami od razu pomyślała o nieznajomym, którego jeszcze przed chwilą widziała w swoim pokoju, a teraz miała nieprzyjemne uczucie, że obserwuje ją ze szczytu schodów.
- Nie, nie widziałam nikogo takiego w pobliżu. - Ami sama nie wiedziała, dlaczego skłamała. - Czy coś jeszcze?
- Nie, to już wszystko i prosiłbym, by zawiadomiła nas pani jakby zobaczyła kogoś podejrzanego w pobliżu.   
- Oczywiście. Do widzenia.
- Do widzenia i życzę miłej nocy - powiedział mundurowy żegnając się i odchodząc.

Dziewczyna zamknęła drzwi i pokierowała się do swojego pokoju, w którym czekał na nią ów poszukiwany przez policje mężczyzna. Weszła, a on spoglądał na nią siedząc wygodnie na łóżku. Spojrzała na niego z błyskiem ciekawości w oczach i podeszła do niego.
- Kim jesteś i jak się tu znalazłeś? 
- To nie jest ważne - powiedział to głębokim, urzekającym głosem. - Ważniejsze jest to, iż mnie nie wydałaś. Dlaczego?
Spytał wstając i podchodząc do niej powodując, iż zaczęła się cofać do tyłu. 
- Wolałabym wpierw poznać odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie.
- Hyy. Niech i tak będzie. Jestem złodziejem, a jestem tu gdyż uciekam przed policją, ale teraz jestem bardziej ciekaw... Dlaczego mnie nie wydałaś? - Zbliżał się do niej coraz bardziej.
 - Bez szczególnego powodu. Uznałam po prostu, że nic się nie stanie, jeśli nic nie powiem, a ty odejdziesz tak, jakby nasze spotkanie nie miało miejsca.
- Och! Nie wydaje mi się, abym mógł odejść tak po prostu.
Ami spostrzegła w jego oczach zachłanny błysk. Chciała uciec, lecz przygwoździł ja do ściany, opierając ręce pomiędzy jej głową na ścianie. Uśmiechnął się do niej pewnym siebie uśmiechem, co wywołało w niej niepokój, który ukazał się w jej oczach.
- Och nie bój się - powiedział ujmując jej blond włosy.
- Co chcesz zrobić?
- Hyy... Jak na złodzieja przystało - skradnę coś.
- Co takiego - spytała siląc się na okazanie pewności siebie, lecz nie dość zdołała zapanować nad głosem.
- Tej nocy skradnę tylko jedno, a mianowicie twoją cnotę - pochylił się i zaczął całować jej szyje.
- Co? - Zapytała zszokowana Ami.
- To co usłyszałaś, ale nie martw się zrobię to tak, by i tobie było przyjemnie, w podzięce za nie wydanie mnie.
Jego zwinne dłonie już ściągały z niej cienką koszule nocną, a jego usta poczęły całować jej piersi.
- Przestań, albo zacznę wołać o pomoc - powiedziała pomimo odczuwanej przez siebie rozkoszy.
- Haha - spojrzał na nią pewnym wzrokiem. - Jakbyś miała to zrobić, to zrobiłabyś to już dawno.

Pewnym,szybkim ruchem wziął ją na ręce niczym księżniczkę i położył na łóżku, po czym zaczął ściągać 
z siebie kolejne części garderoby patrząc na nią wzrokiem pełnym pożądania. Przybliżył swą twarz do jej 
i pocałował w długim i namiętnym pocałunku, delikatnie dotykając jej piersi. 
Ami sama nie wiedziała, dlaczego mu na to pozwalała, i dlaczego nie zawoła o pomoc. Zaczynała się pogrążać w coraz większej ekstazie, a w jej głowie przeszła myśl: "Chyba ten jeden raz nie zaszkodzi i tak moje opory na nic by się nie zdały, a przecież i tak już nigdy go nie spotkam". Nie mogła powstrzymać cichych jęków, które z siebie wydawała za sprawą owego, zamaskowanego mężczyzny. Czuła, jak wkłada swoje palce w jej najczulsze miejsce, a jej robi się coraz bardziej przyjemnie. Usta nieznajomego zbliżyły się do jej ucha i delikatnie szepcząc wymówiły:
- Jesteś teraz tak seksowna, iż mam ochotę pochłonąć Cię w całości i sprawić, iż będziesz moja. 
Te kilka słów wywołały w niej głębokie pożądanie, a gdy poczuła jego język na swojej cipce nie mogła wytrzymać z rozkoszy i zacisnęła swoje dłonie na pościeli. Nigdy przedtem się tak nie czuła. Nie wiedziała, co ją podkusiło do takiego czynu. W chwili gdy poczuła w sobie po raz pierwszy męskiego członka poczuła ogromny ból. Czuła się niczym rozrywana na pół, a przystojniak w masce poruszał się w niej szybko 
i pewnie przeradzając ból w nieziemską rozkosz. Ostatnie co pamiętała z tej nocy pełnej pożądania, były jej głębokie, pełne ekstazy odgłosy, które wydobywały się z niej.

Nazajutrz obudziła się sama. Jak zawsze zjadła śniadanie i wybrała się do szkoły, gdzie przez cały dzień rozmyślała, czy to aby nie był sen.

- Ami... Ami chodź.
- Hyy?
Dziewczyna spojrzała na niebieskookiego chłopaka o ciemnych niczym noc włosach.
- Nie "hyy", tylko chodź.Ciotka mnie zabije jeśli cię tu tak samą zostawię i pewnie nie wpuści do domu.
- Haha, masz racie kuzynie. Chodź już, bo się spóźnimy na obiad.
- Taa, ciekawe przez kogo.
- No już, już nie gniewaj się Rai.
Chłopak przewrócił oczami i pokierował się do wyjścia. Szli tak ramie w ramie kierując się do domu, w którym razem mieszkali od niedawna, bowiem Rai przeniósł się do nich kilka miesięcy temu
Zamieszkali razem. I pomimo, iż poznali prawdę o tym, że Rai nie jest biologicznym kuzynem Ami, i że zost adoptowany, to wciąż Ami traktuje Rai'a jak rodzinę. 

Przemierzali tak drogę, aż chłopak wyciągnął dłonie i ujął jej włosy, co wyrwało ja z zamyślenia.
- Hyy, co - przystanęła i spojrzała na niego pytająco.
- Nic, tylko się zastanawiałem, nad czym tak myślisz i jak mam cię z tego zadumania wyrwać - uśmiechnął się urzekająco i złożył pocałunek na jej prostych blond włosach.- Hah. Nie stój tak, tylko chodź.
Chłopak chwycił jej dłoń i razem pokierowali się do domu.

Weszli do mieszkania i od razu przywitała ich matka Ami.
- Witajcie z powrotem dzieci - powiedziała ciemno oka, wysoka brunetka, o kręconych włosach.
- Witaj ciociu - powiedział chłopak i musnął ustami policzek kobiety na powitanie.
- Jak tam w szkole?
- U mnie jak zawsze, ale ta pani to istna śpiąca królewna - powiedział i położył dłonie na ramionach kuzynki.
- A cóż tak? - Zapytała zdziwiona kobieta.
- A nic. Po prostu nie mogę się na niczym dzisiaj skupić, mamo - powiedziała z cieniem uśmiechu na twarzy.   - Może pójdę wziąć prysznic.
- Dobrze, ale nie siedź, a raczej nie bierz go za długo. Za chwile będzie obiad.
Dziewczyna pobiegła pozostawiając za sobą matkę i kuzyna.

- Ach... To chyba już ten wiek, w którym się zakochuje. Te siedemnaście lat tak szybko minęło - powiedziała kobieta patrząc na miejsce, w którym zniknęła jej córka.
- Nie martw się ciociu, przecież jeszcze cię nie opuszcza - powiedział kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Tak, masz rację. Ale tak się o nią martwię. Nie chce, by stało się jej coś złego.
- O to się nie martw. Sprawie, że każdy kto odważy się ją zranić, pożałuje tego stokrotnie.
- Hah. Mówisz, jakbyś ją kochał -zaśmiała się.
- Oczywiście, że ja kocham, przecież to moja ukochana kuzynka. Do teraz pamiętam, jak się bawiliśmy, gdy byliśmy mali. I nie pozwolę, by ktoś skrzywdził.
- Pomimo iż już wiecie, że nie jesteście prawdziwym kuzynostwem, to nadal jesteście dla siebie jak rodzina. Tak się cieszę, że się tym nie przejęliście - powiedziała uśmiechając się.
- Oczywiście, że nie przejęliśmy się, przecież to nie ma wpływu na nasze więzi nawiązane w czasach dzieciństwa.
- Racja. Och! Zapomniałam o obiedzie.
Kobieta pobiegła do kuchni, a chłopak uśmiechał się za nią, po czym spojrzał na schody, na które wcześniej wbiegła jego przybrana kuzynka i uśmiechnął się pewnie mówiąc w myślach: "To nawet lepiej, że nie łączą nas więzy krwi. Znacznie lepiej..."            

    
*************************
       
Ohayo! To ja _xXx_ z moimi kolejnymi wypocinami. Nie wiem, jak mi wyjdzie to opowiadanie, bo będę je musiała pisać na całkowicie nie znanym mi terenie xD Nie ma jak to się wkopać, ale co tam naszła mnie ochota do napisania opowiadania, które będzie po części hentai'em, więc co tam... I tak pisze gnioty.
Mam nadzieje że się podobało buziaki  :* :* :*
PS. Jeśli możecie, to podzielcie się ze mną Waszym zdaniem na temat tego opowiadania w kometach. Buziaki ;* ;*     
Edit. Karmel

 

niedziela, 23 grudnia 2012

Proszę wróć... część pierwsza

Hejcia, tu Ognista. Ta opowieść będzie o moim ulubionym anime i mandze oprócz Skip Beat a mianowicie Ghost Hunt
które szczerze polecam:D
mam nadzieję że wam się spodoba a jeśli nie to tez to możecie wyrazić w komentarzach:P

Edit: Kahowska
-----------------------------
Czy możliwe jest stracić swoje serce tak po prostu?
Czy możliwe jest utracić wszystkie ważne uczucia, jakimi się kierujemy na co dzień?
Zapewne tak, choć w moim przypadku jest tak, że wpakowałam się w niezłe bagno, ale nie przez głupotę. O nie! Tylko przez jeden sen.
A zaczęło się od wyjazdu....
Naru wyjechał z powrotem do Anglii by pochować brata.
Ja zaś zostałam w biurze i pracowałam z Madoką-san.
Nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Codziennie budziłam się i spoglądałam na zdjęcie, jakie dostałam od Naru w dniu jego wyjazdu.
Bolało. Jednocześnie myśl, że mogłam zakochać się w jego nieżyjącym bracie a nie w nim, była nie do zniesienia.
Uczyłam się więcej, przez co i oceny miałam lepsze oraz więcej czasu poświęcałam na pracę z Madoką.
Nie wiedziałam, że po drodze gubię części swojej duszy.
Gdzieś w środku wiedziałam, że coś się ze mną dzieje, ale nie wiedziałam co.
Udawałam przed innymi, że wszystko ok.
Bou-san wciąż droczy się ze mną, a John wciąż jest spokojnym i cichym młodym księdzem. Czasem się nam zdarza rozwiązywać różne sprawy wspólnie więc często się spotykamy.
Szkoda tylko, że Naru już z nami nie ma.
Minęło już pół roku od jego wyjazdu. Byłam właśnie zajęta jedną sprawą związaną ze zniknięciami młodych dziewczyn w okolicy Kioto. Ponieważ pracowałam od kilku dni, nie byłam zbytnio wyspana, ale Madoka na szczęście ze mną była.
Jakiś tydzień wcześniej był u nas w biurze ojciec jednej z  zaginonych dziewcząt i opisał mniej więcej sytuację. Postanowiłyśmy się za to zabrać.
Jakoś zajęło nam to więcej czasu, ale w końcu udało nam się rozwiązać tę sprawę, co okazało się o wiele prostsze niż na początku.
-Więc Mai, co teraz?- Madoka spojrzała na mnie zza biurka i uśmiechnęła się jakby w oczekiwaniu.
-Sama nie wiem. Za kilka dni moje urodziny, więc może wolnego trochę wezmę...- machnęłam ręką jakbym chciała odgonić muchę.
-A to nie ma sprawy, ale mamy przerwę zimową i za miesiąc zaczynasz ostatni rok nauki, więc się nie rozluźniaj zbytnio- zaśmiałam się na te słowa.
Ani razu nie zapytałam o Naru. Ona jednak wiedziała. 
Nie wiem czy utrzymuje z nim kontakt, ale starałam się nie myśleć o tym. Nie chciałam.
-Idę, ponieważ ostatnio mam trochę zaległości, które muszę nadrobić- powiedziałam i wyszłam, zabierając po drodze swoje rzeczy.
Jednakże przy stoliku zatrzymałam się i spojrzałam na półkę z książkami. Odkąd Naru wyjechał nie były ani razu ruszane.
Podeszłam spokojnie i sięgnęłam po jedną z nich.
"Rozdzielenie duszy" tak brzmiał tytuł. Jakoś dziwnie się poczułam czytając go. Jakbym specjalnie miała po nią sięgnąć.
Nieważne. Odłożyłam ją i wyszłam z budynku.
Kiedy w końcu doszłam do siebie, zupełnie zapomniałam o tej książce.
Zjadłam, wykąpałam się i poszłam spać.
No właśnie zapomniałam dodać, że od wyjazdu Naru dręczy mnie pewien sen.
Ja stojąca w jakiejś bańce ze światła pod wielką kopułą. Wokół stoi kilkoro ludzi, ale nie widzę ich twarzy, ponieważ są zamazane przez bańkę. Stoję w miejscu i nic. Nie słyszę żadnych głosów ani nawet szumu. Czysta cisza. Po chwili ktoś próbuje przebić się przez tę bańkę, ale mu się nie udaje.
Ja nie robię nic aby tej osobie pomóc mnie wydostać.
Czekam. Patrzę tylko.
Nagle pojawiają się ogniki, takie jak ze snów podczas których spotykałam brata Naru. 
W tym momencie zawsze budziłam się zlana potem.
Dzisiejszej nocy jednak było inaczej. Sen był zupełnie inny.
Śniłam, że byłam na jakimś przyjęciu. Ubrana w delikatną białą sukienkę. Wirowałam na parkiecie. Wokół mnie byli ludzie bez twarzy. Nagle pojawił się Naru, złapał moją dłoń i zaczął tańczyć ze mną. Byliśmy jakby sami.
Tańczyliśmy tak, wirując i nie patrząc na nic. 
Nagle pojawiła się jakaś osoba, nie widziałam jej dobrze, jakby szara postać rzucająca sztylet i ja cała we krwi. Nie wiedziałam co się stało.
Obudziłam się. Zimne dreszcz ogarnęły całe moje ciało.
-Noż cholera jasna, co się ze mną dzieje i co to za koszmary?- pomyślałam na głos.
Nieważne już. Spojrzałam na zegarek przy łóżku. 4 rano. Złapałam się za głowę i przeczesałam dość już długie włosy. No tak, urosły od tamtego czasu. Sięgały mi już połowy pleców. 
Westchnęłam ciężko. Wstałam i podeszłam do lodówki, by wyciągnąć wodę w butelce.
Popijając, rozejrzałam się po moim domku. To tutaj moi rodzice mieszkali, a teraz ja tu mieszkam. 
Nie zamierzałam go nikomu oddawać. Szeroki uśmiech wypłynął na moją twarz jak tylko pomyślałam o szalonych chwilach, jakie tu spędzałam wraz z przyjaciółmi. 
W końcu oderwawszy swoje myśli od koszmaru, wróciłam do łóżka i nie mogąc zasnąć, zaczęłam czytać coś dla odprężenia. 
Sporo się uczyłam, więc i czasu zbytnio nie miałam na jakąś książkę.
Skąd mi się to wszystko wzięło?
Sama nie wiem. Możliwe iż zmądrzałam na swój sposób. Spojrzałam na zdjęcie bliźniaków stojące na mojej nocnej szafce.
Olivier i Eugene, czyli Naru i Gene. Obydwaj.
Poczułam się, jakbym coś właśnie utraciła.
Nie wiedziałam co, ale przestałam odczuwać smutek jak patrzyłam na to zdjęcie.
Nie przejęłam się tym zbytnio i zasnęłam. 
Co dziwniejsze, takie uczucie jakbym coś traciła zdarzało mi się częściej z każdym dniem przybliżającym do moich urodzin. 
Ja jednak nie zwracałam uwagi na ten stan rzeczy, ale książka wciąż znajdowała się w moich rękach.
W końcu też nadszedł dzień moich 18-stych urodzin. Nie odczuwałam tego jak myślałam że będę, ale cóż, ja też się zmieniłam, może i moje podejście również?
Wstałam rano i po zjedzeniu śniadaniu wyszłam do biura, aby spotkać się, jak zwykle, z Mori-san. Ona jest swego rodzaju kobietą. Nawet jeśli na początku jak stuknięta starałam się dowiedzieć czegokolwiek na temat Naru, to ona ani słowem nie pisnęła.
Teraz jest tak, jakby czekała jak o niego zapytam, aby mi opowiedzieć całą historię z nim związaną.
Ja nie chciałam.
Idąc dobrze mi znaną ulicą, rozmyślałam o tym, jak to będzie, gdy w końcu skończę szkołę i może pójdę na studia.
Nagle coś w środku mnie jakby przejęło nade mną kontrolę. Nie wiem co to było, ale ja już nie miałam władzy nad swoim ciałem.
Mogłam tylko patrzeć jako bierny obserwator jak "ja" idę w stronę taksówki, wsiadam i jadę by po jakimś czasie wysiąść na stacji kolejowej i po kupieniu biletu w nieznanym mi kierunku, wsiadam do pociągu.
Co się stało?
Nie wiem, ponieważ w tamtym momencie "straciłam" się zupełnie. Jakby ogarnęła mnie ciemność.
~Boję się!~ zdołałam krzyknąć gdzieś z głębi samej siebie...

piątek, 21 grudnia 2012

Dirty pistols without Love, przeładowanie 2

Z wyborem liceum nie miałam problemów, bo w naszej miejscowości było tylko jedno. Większość osób znałam już z poprzedniej szkoły. Minął pierwszy tydzień, drugi, trzeci... Nieubłaganie zbliżał się jeden z dwóch dni, których nienawidziłam najbardziej na świecie. Pierwszym oczywiście był dzień wypadku. Drugi - 12 października, moje urodziny. Zawsze świętowaliśmy je razem z całą rodziną. Od 2000 roku próbuję zapomnieć, że się urodziłam, że taki dzień w ogóle istnieje. Jednak wszystko co złe w końcu musi nadejść. Tego dnia, jak każdego innego, wstałam, poszłam do łazienki i zaczęłam się myć. Ubrałam się, uczesałam,  nałożyłam lekki makijaż po czym udałam się do kuchni, by zjeść śniadanie. Na stole stały już gotowe kanapki, herbata i paczuszka owinięta papierem ozdobnym z karteczką. Szybko zjadłam, pozmywałam naczynia i zabierając ze sobą prezent wróciłam do pokoju go odłożyć i wziąć torebkę. Odkąd wstałam, towarzyszyło mi silne uczucie niepokoju. Zabrałam co miałam zabrać z pokoju i zaczęłam chodzić po domu szukając nie wiadomo czego, lub raczej sprawdzając czy nie ma czegoś, czego nie powinno być. Wszystko wydawało się być w porządku. Pilot i książka leżały na stoliku w salonie, naczynia w zlewie, nawet kurtki w przedpokoju wisiały tak jak zawsze. Nic niezwykłego. Wszystko w normie. Więc skąd ten niepokój? Uznałam, że dalsze zastanawianie się nad tym to strata czasu, więc założyłam buty i kurtkę, zamknęłam drzwi na klucz wychodząc i poszłam prosto do szkoły. Mimo, że usilnie starałam się nie myśleć, to przez całą drogę i wszystkie lekcje dręczyły mnie przeczucia, że coś jest nie tak. Zaraz po skończeniu się ostatnich zajęć poszłam szybko do szatni, zabrałam rzeczy i pognałam do domu. W głowie miałam mętlik. Nie mogłam już o niczym innym myśleć.

Gdy byłam już przed klatką bloku, zauważyłam, że na parkingu stoją radiowozy i jakieś inne samochody, które różniły się od tych widzianych na co dzień. Wbiegłam po schodach i pierwsze co zobaczyłam, to żółty odblask policyjnej taśmy owinięty wokół moich drzwi otwartych na oścież. W mieszkaniu kręciło się pełno ludzi, których widziałam pierwszy raz na oczy. Stałam na półpiętrze jak wryta. Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. "Nie znowu" - tylko te dwa słowa tłukły mi się po głowie. Po chwili spostrzegłam, że jeden z policjantów patrzy się na mnie i szepcze coś człowiekowi, który wyglądał jak przypadkowy przechodzień w tym tłumie mundurowych. Facet coś mu odpowiedział i zaczął iść w moim kierunku. Gdy był już blisko mnie, wyciągnął odznakę:
-Nazywam się detektyw Piotr Nikolej, czy mógłbym pani zadać kilka pytań? - jego głos był tak silny i jednocześnie miękki, że aż mnie zamurowało. - Dobrze się pani czuje? Proszę odpowiedzieć.
-A tak... Przepraszam. Odpowiem na każde pytanie, tylko proszę mi powiedzieć co to ma wszystko znaczyć. Co tu się stało? - Nie wiem jak, ale jego brawa głosu sprawiała, że byłam spokojna.
-W takim razie, może pojedzie pani ze mną na komisariat i tam wszystko pani wyjaśnię?
Kiwnęłam głową i poszłam za tym człowiekiem. Na posterunku detektyw Nikolej i jeszcze jeden facet zaczęli mnie wypytać o masę przeróżnych pytań. "Czy Liza kogoś przyprowadzała do domu?","Czy zachowywała się ostatnio jakoś inaczej?","Czy nie wydawała się przygnębiona, smutna?","Czy spotykała się z kimś?","Czy z kimś zerwała?","Czy pokłóciła się ze mną?" i tak dalej, i tak dalej. Najgorsze w tym wszystkim nie było to, że zadawali mi te pytanie, ale to, że nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Tak na prawdę, nie znałam odpowiedzi na żadne z nich. Zrobiło mi się tak głupio, że zbledłam jak ściana i wszyscy wokół myśleli, że zaraz im zejdę z tego świata.
- W takim razie to wszystko, czego chcieliśmy się dowiedzieć. Była pani bardzo pomocna i dziękujemy. Nasze kondolencje z powodu pani straty. Może już pani wrócić do domu.
W tym momencie już nie wytrzymałam i wybuchłam. Powiedziałam im wszystko, co mogłam i teraz odsyłają mnie do domu bez żadnych wyjaśnień. Wstałam i uderzyłam rękoma o blat stołu, przy którym wcześniej siedziałam.
- Że co? Możecie mi w końcu powiedzieć o co chodzi?! Wyciągneliście ze mnie wszystko i teraz jak jestem już zbyteczna, to odsyłacie mnie z kwitkiem nie tłumacząc o co chodzi!? - jak oni mogą?! Aż się we mnie zagotowało.
- Proszę pani, proszę się uspokoić.
- Jak mam się uspokoić, skoro nawet nie wiem o co chodzi?! Wytłumaczcie mi wszystko, bo ja tego nie rozumiem!
- Dobrze, tylko proszę usiąść. - powiedział facet, który siedzący obok detektywa.- Pani ciotka popełniła samobójstwo. Ciało znaleziono około godziny 13.00. Początkowo było to wezwanie do włamania, gdyż zaniepokojony hałasem z góry sąsiad wezwał policję. Wiedział, że nikogo nie powinno być o tej godzinie w domu. Gdy policja przybyła na miejsce, pani Lizaura leżała martwa w salonie.
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. To po prostu niemożliwe. Liz nie mogła tego zrobić... Nie zrobiłaby tego! Jestem tego pewna. Nie mnie. Znowu się we mnie gotowało. Jak mogli tak stwierdzić. Wcale jej nie znali. Może ja też nie, przynajmniej nie tak dobrze jak kiedyś, ale byłam pewna, że to nie było samobójstwo! Ze złości zrobiłam się purpurowa. Wychodząc wrzasnęłam tylko, że są do kitu, bo to nie samobójstwo i trzasnęłam drzwiami.
Całą drogę pokonałam w rekordowym czasie.Byłam już prawie pod klatką. Cały czas myślałam: "Boże, co oni robią na tych komisariatach!? Pewnie wżerają tony pączków i popijają hektolitrami kawy. Nieudacznicy. No ja nie mogę! Jak mogą stwierdzić coś takiego bez żadnych podstaw! Barany! Matoły! Tępa.." -Bum. Uderzyłam w coś z takim impetem, że aż przewróciłam się na chodnik. W sumie nic dziwnego przy takim tępie chodzenia.
-Uważaj jak chodzisz, co? Myślisz, że jesteś jakąś księżniczką i wszyscy będą ci się usuwać z drogi bo tak chcesz? 
-Hę...? - Nie zdążyłam się jeszcze dobrze otrząsnąć. Ciągle miałam mroczki przed oczami.Co nie przeszkadzało mi zauważyć, że facet był naprawdę wściekły.
-Nie hehaj mi tu! Jak się w kogoś uderzyło, to powinno się przeprosić. Uczyli cię dobrych manier w chlewie? Oj, uraziłem cię? Księżniczka będzie płakać?
Co za bufon! Dobra, wpadłam na niego, ale to nie powód żeby się tak wydzierać. Wstałam i zmierzyłam go wzrokiem. Był wyższy ode mnie, miał około 185 cm wzrostu, ciemnobrązowe, krótko ścięte włosy i niesamowicie zielone oczy. Zupełnie jak u kota. Był całkiem przystojny. Dobrze zbudowany. No nieźle. Co ważniejsze, był młody, coś koło 20.
-Sory, nie zauważyłam ciebie. Nie chciałam na ciebie wpaść.
-Co? Nie zauważyłaś mnie? MNIE? Takiego ciacha? Chodzącą doskonałość? - Co za cholerny narcystyczny dupek!- W sumie co taka drętwa i niewinna dziewczynka ma wspólnego z takimi przystojniakami jak ja. Oczywiś...
-Zamknąłbyś się w reszcie, czy nie?! - Tego się nie spodziewałeś, co? Zatkało kakao? - Próbowałam cię grzecznie przeprosić i pójść sobie, ale widzę, że się nie da. Słuchaj, mam wystarczająco dosyć własnych problemów, więc idź się wdzięczyć i przechwalać gdzie indziej. Nie mam ochoty się z tobą bawić.
Jego mina mówiła wszystko. Był tak zaskoczony, że nie potrafił wykrztusić ani słowa. Hahaha. I kto tu jest niewinny? Dalej patrzyłam się na niego, tym razem ze złośliwym i zwycięskim uśmieszkiem. Ej, czekaj. Czemu on też się zaczyna uśmiechać? O co tu chodzi? Wygląda jakby nie mógł wytrzymać i miał zaraz wybuchnąć śmiechem.
-Pff.... Hahahahahahahahahahaha .-Wow, jaki piękny uśmiech. Zaraz! Czemu się śmieje?!
-I z czego tak rżysz? Brałeś coś przed wyjściem, czy jak?
-Sorry. Po prostu nie sądziłem, że na prawdę możesz się odgryźć. Lizy mi mówiła, że masz charakterek, ale nie sądziłem, że to prawda. No cóż. Życie często sprawia nam niespodzianki. Nazywam się Max. Miło mi cię w końcu spotkać Elen.- Jego ton uległ zupełnej zmianie. Jakbym rozmawiała z inną osobą.
-Skąd znasz imię mojej ciotki? I kim jesteś?
-Hmm.... Czyli nasza Lizy nie zdążyła Ci nic wytłumaczyć. No cóż. Zajmiemy się tym potem. Teraz chodź ze mną.


----------------------------------------------
Dawno nic nie pisałam, ale pomału kawałek po kawałeczku dorobiłam się drugiego rozdziału. Mam nadzieję, że się podoba, a wytrwałym obiecuję kolejne rozdziały. Tylko nie wiem kiedy, bo w sumie dzisiaj koniec świata xd Tak więc może w następnym życiu po 21.12.2012 dodam dalszą część :)

Kahowska

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ten dom krył w sobie tajemnice.

Stałam tak patrząc na wielki wręcz tajemniczy dom.Jesienny wiatr muskał moją skórę zimnym powietrzem, a ja tylko myślałam, że to naprawdę dziwnie się potoczyło.Odkąd skoczyłam dziesięć lat ciągle się przeprowadzałam.Wędrowałam od jednych krewnych do drugich, ponieważ gdy miałam dziesięć lat moja matka zmarła. Ojca nigdy nie znałam, a okres kiedy mama jeszcze żyła zamazywał się z dnia na dzień. Na tyle, że prawie go nie pamiętam.
Moi krewni nie opiekowali się mną zbyt długo. Zawsze odsyłali mnie do kogoś innego. A jaki był powód takiego zachowania? Po prostu bali się, iż stanie się im coś strasznego. Gdzie bym się nie pojawiła, zawsze działo się coś strasznego. A to ktoś zapadał na ciężką chorobę, innym razem firma osoby u której przebywałam zaczęła podupadać, a gdy odeszłam momentalnie odbiła się od dna i tym podobne rzeczy, lecz po ostatnim wypadku, w którym jedna z moich krewnych trafiła do szpitala w stanie krytycznym, postanowili, iż zamieszkam sama. Tak oto stanęłam przed moim nowym domem trochę niepewna, a zarazem podekscytowana. Jak od teraz będzie wyglądało moje życie?
Niepewnie przestąpiłam próg posesji i pokierowałam się ku domostwu. Był to stary dwór. Dziwiłam się, że pozwolili szesnastoletniej dziewczynie zamieszkać tu samej. Choć jak się nad tym zastanowić, to trudno się dziwić. Kto przecież chciałby mieszkać z kimś, kto samym istnieniem przyciąga problemy i wypadki.
Weszłam do pogrążonego w ciemnościach domostwa i postanowiłam rozejrzeć się po nim. Chodziłam po korytarzach ze świecznikiem w dłoni. Co jakiś czas zaglądałam do jakiegoś pokoju, by sprawdzić co w nim się znajduje.
Weszłam do kuchni i nagle usłyszałam hałas dochodzący z piwnicy. Chwyciłam za pierwszą rzecz jaka była pod ręką i zeszłam niepewnie po schodach na dół. Znowu usłyszałam ten hałas tyle że głośniej. Podeszłam po cichu do źródła owego dźwięku. Ujrzałam jakiś zarys postaci. Zamachnęłam się i już miałam uderzyć owego nie znajomego, gdy ten się odwrócił, a ja zamarłam.
Nie mogłam się ruszyć. Pomimo iż było ciemno, widziałam doskonale twarz nieznajomego chłopaka. Kiedy spojrzałam w jego oczy zobaczyłam czerwień, intensywną czerwień  niczym owocu granatu. A jego czarne, średniej długości włosy, kontrastowały z bardzo jasną cerą. Miał jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu i był wysportowany, co było widać po mimo jego ubrań. A ubrany był w czarną koszulkę i szare spodnie. Patrzyłam, byłam oszołomiona jego pięknem. Nagle spostrzegłam, że uśmiecha się cwanie i podchodzi do mnie.
- A ty co... Zakochałaś się, że tak się we mnie wpatrujesz?
- Co? Nie... A tak w ogóle, to kim ty jesteś i co tu robisz? - Kompletnie nie wiedziałam co robić. Zaczynałam się bać, że trafiłam na jakiegoś psychola, a ten zaczął nagle się śmiać.
- Haha, pytasz się kim jestem? Hyy, niech pomyśle... Jestem Nazo Kurayami mam dziewiętnaście lat. A co tu robię? To proste - mieszkam. Wnioskuje, że ty jesteś tą dziewczyna, która miała się dzisiaj wprowadzić.
- Co takiego?! Nikt mi nic nie powiedział, że będzie tu mieszkał jeszcze ktoś - kompletnie zdziwiona, byłam pewna, że mam zamieszkać sama.
- Ach! Nie boj się. Nic ci nie zrobię. Przynajmniej nie będę się tu sam nudził. Chodźmy na górę. Tu jest dość przerażająco. Ja sam schodzę tu, gdy tylko muszę - chwycił mnie za rękę i wyprowadził z pływnicy.
Wprowadził mnie do salonu. Rozejrzałam się po nim.
Był to przestronny pokój z wysokim sufitem, na którym mieściły się różne malowidła. Na wprost mnie mieścił się duży kominek, przy którym stał fotel, a obok niego, po prawej, regał z książkami. Z lewej strony mieściło się biurko, a na środku sofa i stolik do kawy. Wszystko było ozdobione w starodawnym stylu.
- A teraz może byś zdradziła swoje imię, skoro ja już to uczyniłem - powiedział siadając na sofie.
- Ach tak. Nazywam się Sakura Shiawase - odpowiedziałam również siadając.
- Sakura... Ładnie. A czy mogę się dowiedzieć, czy ten kwiat wiśni ma kogoś, kto jest bliski swemu sercu? Całkowicie nie spodziewałam się takiego pytania.
- To nie twoja sprawa. O ile się nie mylę, to twoje imię oznacza tajemnica, więc wiec, że nie tylko ty je masz - wściekłam się, jak można zadawać takie pytania, gdy ledwo się znamy.
- Zgaduje po reakcji, że nie. Nie powiem trochę mnie to dziwi, przecież masz zgrabne ciało, piękne błękitne oczy, mały nosek i pełne usta. A twoje długie kręcone brąz włosy dodają ci uroku. Na prawdę mnie to dziwi.
Słuchając tego, czułam się zawstydzona. Nie byłam przyzwyczajona do czegoś takiego.
- Eee... No wiesz, ja się dość często przeprowadzałam i nie miałam jak nawiązać głębszych znajomości - ach, dlaczego poczułam się taka zmieszana i zaczęłam być taka potulna.
- Rozumiem. To może odłóżmy ta rozmowę na jutro, gdyż zaczyna się ściemniać, a ty musisz się jeszcze rozpakować - uśmiechną się do mnie, swym czarującym uśmiechem, i wstał.
Wstawałam i poszłam za nim. Po drodze pokazał mi gdzie jest jego pokój i powiedział, że jak będę potrzebowała pomocy, to mam do niego przyjść. Odprowadził mnie do pokoju, w którym zostawiłam swoje rzeczy i pożegnał się, życząc dobrej nocy. Ponownie zrobił ten czarujący uśmiech, aż poczułam przyspieszone bicie swego serca.
Przebrałam się w pidżamę i położyłam na wielkim łóżku z baldachimem. Czułam się szczęśliwa, że nie będę mieszkać sama, lecz czułam, że coś było nie tak.
Następnego dnia, gdy się obudziłam, zauważyłam, że moje walizki były rozpakowane. Trochę zaniepokojona przebrałam się i wyszłam z pokoju.
Weszłam do jadalni przywiedziona oszałamiającym zapachem jedzenia.
- Ohayo Sakura-chan.
- Ohayo - odpowiedziałam niepewnie. Do Nazo, który się do mnie uśmiechał. - Eee. Wiesz może, kto rozpakował moje rzeczy?
- Ja, a co, czegoś nie mogłaś znaleźć? - Mówiąc to, zaprosił mnie gestem do stołu. - Proszę, częstuj się.
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu trochę mnie to zdziwiło i... Czekaj, czyli byłeś w moim pokoju, kiedy spałam? - Powiedziałam z nie dowierzaniem.
- No tak, byłem.
Spojrzałam na niego przestraszona
- Ale nic ci nie zrobiłem. Naprawdę - dodał widząc moją twarz.
- Ok, ale na przyszłość proszę, abyś nie wchodził do mojego pokoju. Bez mojego pozwolenia...
- Ok,ok. A teraz jedz, mam ci do pokazania cały dom.
- Dobrze - cała zaczerwieniona zaczęłam jeść.
Po śniadaniu Nazo zaczął oprowadzać mnie po domostwie. Sporo opowiadał mi o posiadłości. Pokazał mi również piękną bibliotekę, która się w niej mieściła. Przechadzałam się po między regałami, czytając tytuły książek. Zatrzymałam się i sięgnęłam po jedną z nich, lecz nagle cofnęłam dłoń i wtedy usłyszałam cichy szept:
- Nie krępuj się.
Odwróciłam się i ujrzałam Nazo uśmiechającego się do mnie.Odwzajemniłam ten gest i sięgnęłam po książkę.
Nasza mała wycieczka skoczyła się w tradycyjnym japońskim ogrodzie. Piękno tego miejsca wywołało we mnie uczucie nie pohamowanej radości. Od razu zaczęłam po nim biegać szczęśliwa, że dane było mi zobaczyć taki widok. Czułam się w tym miejscu wyjątkowa. Rozłożyłam ręce i zaczęłam się kręcić woku własnej osi.
Nagle usłyszałam śmiech. Popatrzyłam na Nazo i uśmiechnęłam się. Nie wiedząc dlaczego, ale czułam się szczęśliwa, będąc tu z nim.
- Aż tak ci się podoba?
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głowa
- Bardzo mnie to cieszy - podszedł do mnie i chwycił mnie za dłonie.
- Mnie też - spojrzałam w te piękne czerwone niczym owoc granatu oczy i poczułam się szczęśliwa, a zarazem bezpieczna.
Wiem, to paranoja, że tak się czułam przy kimś, kogo dopiero co poznałam, ale cóż poradzić... Nie miałam na to wpływu.
Przechadzaliśmy się po ogrodzie rozmawiając i śmiejąc się. Przeszliśmy po drewnianym moście do olśniewającej swym pięknem altanki, również w japońskim stylu. Na podłodze rozłożone było coś na kształt futonu z dwiema dużymi poduszkami. Był też hamak. Usiadłam na jednej z poduszek, a wraz ze mną Nazo, który nadal uśmiechał się do mnie.
- Niestety, ale ja będę musiał na pewien czas cie opuścić, lecz ty w tym czasie nie krępuj się i poczytaj sobie tutaj - wskazał na książkę, którą trzymałam w dłoni od czasu, gdy wyszliśmy z biblioteki.
- Ach nie... Myślałam raczej, czy aby się nie rozejrzeć po mieście, więc raczej zacznę ja czytać dopiero wieczorem.
- Eee... No z tym to może być problem.
Spojrzałam na niego trochę zdziwiona.
- Dlaczego?
- Wiesz. Wolałbym, żebyś nie wychodziła stąd przez jakiś czas - spojrzał na mnie i zobaczył moją dziwną minę. - Ach nie zrozum mnie źle, lecz to nie jest zbyt bezpieczne miasto, a nie chciałbym, aby coś ci się stało.
- Ach! Jeżeli o to chodzi, to dobrze. Niech tak będzie - uśmiechnęłam się do niego na znak zgody.
- Dobrze, więc ja na razie idę, a ty tu czytaj - odwzajemnił mój uśmiech.
- Okey.
Pożegnał mnie pocałunkiem w policzek, po czym odwrócił się i  poszedł.
Stałam tak przez chwile. Zaskoczona tym nagłym gestem, aż uśmiechnęłam się do siebie cała zaczerwieniona i ległam w hamaku zaczynając czytać.
Tak oto mijały mi dni, jeden po drugim, a ja czułam się radosna, mogąc spędzać czas z Nazo i dziękując Bogu, iż były wakacje. Dzięki temu mogłam z nim być, nie zważając uwagi na naukę. Czułam, że może te wszystkie lata nieszczęść wreszcie się odwróciły, abym mogła zaznać wreszcie szczęścia.
Dni, które mijały były pełne szczęścia i śmiechu, lecz z każdym dniem czułam, iż coś jest nie tak. Nie będę ukrywać, że zdarzyło mi się zaobserwować dziwne zachowanie mojego współlokatora. Ciągle mi przypominał, abym nie wychodziła poza teren domu i bym nie schodziła do piwnicy. Nie powiem, że w pełni rozumiałam to zachowanie, lecz zawsze stosowałam się do poleceń.
I tak zbliżał się miesiąc, odkąd wprowadziłam się do posiadłości.
Jak zawsze wstałam ubrałam się i zeszłam na śniadanie przyrządzone przez Nazo.
- Ohayo - powitałam go z uśmiechem na ustak, który odwzajemnił.
- Ohayo Sakura-chan. Czy moja wiśnia spała spokojnie?
- Tak jak zawsze - powiedziałam troszkę zaspana, po czym nałożyłam sobie naleśniki. - Itadakimasu - po czym zaczęłam jeść.
- Itadakimasu - uśmiechnął się do mnie i sam zaczął jeść - Ach! Byłbym zapomniał. Dzisiaj nie będzie mnie dość długo, więc...
- Nie wychodź poza dom i nie schodź do piwnicy - przewróciłam oczami. - Mówiłeś mi to tyle razy. Nie bój się, pamiętam.
- Wiem, ale co ja poradzę, że martwię się o moją wiśnie - mówiąc to, wyciągnął dłoń i dotkną nią mojego policzka, a ja poczułam, iż się czerwienie.
- Gome - powiedziałam i usłyszałam, jak się śmieje.
- Za co mnie przepraszasz?
- Eee... - nie wiedziałam co odpowiedzieć i sama się zaśmiałam. - Nie wiem, jakoś tak samo wyszło mi z ust - zaśmiałam się jeszcze raz i spuściłam głowę, aby nie widział mojej czerwonej twarzy.
- Gochisou-sama. - Nazo wstał, podszedł do mnie. Szybkim ruchem chwycił mój podbródek tak, abym patrzyła mu prosto w oczy. - Czekaj na mnie. - I po wypowiedzeniu tych słów nachylił się, a nasze usta złączyły się.
Był to delikatny pocałunek, nawiasem mówiąc mój pierwszy, ale czułam w nim uczucia jakich dotąd nie odczuwałam. Powoli nasze usta oddaliły się, a ja oszołomiona nie mogłam się ruszyć. Nazo tylko się uśmiechnął i pocałował mnie w czoło, i wyszedł zostawiając mnie samą w jadalni. Siedziałam oszołomiona kilka minut i nadal nie mogłam pojąć, co się stało. Dotknęłam powoli ust i uśmiechnęłam się do siebie, po czym wstałam posprzątałam po śniadaniu i zaczęłam sprzątać dom.
Przez cały czas chodziłam z głową w chmurach. Sama nie wiedziałam, kiedy skoczyłam sprzątać dom, a zaczęłam podwórko.
Kończyłam już zamiatać przy głównej bramie, gdy usłyszałam rozmowę przechodniów, którzy najwidoczniej mnie nie dostrzegli.
- Jak myślisz kto tu mieszka?
- Weź przestań. Kto odważył by się tu zamieszkać?
- Też racja. Samo patrzenie na ten dom wywołuje dreszcze.
- A słyszałaś, że ostatnim właścicielem była jakaś młoda dziewczyna.
- Naprawdę?  I co zamieszkała tu sama?
- Tak i było to całkiem niedawno. Słyszałam, że kilku ludzi mieszkających w pobliżu widziało, jak tam wchodzi, lecz nigdy stamtąd nie wyszła - kobieta mówiła to tajemniczym tonem, jakby opowiadała straszną historię.
- Weź przestań mnie straszyć i chodźmy stąd.
- Haha. Dobra, dobra. Ale ja tego nie zmyśliłam. Naprawdę gdzieś około miesiąca temu weszła do tego pustego domu i już nie wyszła.
- Mówiłam byś przestała Onee-chan.
Dwie kobiet odeszły, a ja wróciłam szybko do domu, zastanawiając się nad tym co usłyszałam, lecz niedane mi było długo o tym myśleć, gdyż właśnie wrócił Nazo. Jedyne o czym zdołałam pomyśleć, zanim podszedł do mnie i pocałował, tym razem bardziej namiętnie i intensywniej, była myśl "dlaczego powiedziała: weszła do pustego domu, skoro on tu mieszkał, zanim ja tu przybyłam".
Jednak gdy nasze usta się złączyły w tym intensywnym pocałunku, poczułam się tak niesamowicie szczęśliwie, iż nie mogłam o tym dłużej myśleć. Powoli nasze usta się rozdzieliły, a Nazo spojrzał na mnie z pewnym siebie uśmiechem.
- I jak czekałaś?
Kiwnęłam tylko głową i wtuliłam się w jego pierś, odpychając od siebie rozmowę tamtych kobiet
- To dobrze. Chodź - chwycił moja dłoń i poprowadził do altanki, w której teraz było pełno książek przyniesionych przez mnie.
Położyliśmy się w hamaku wtuleni w siebie i pogrążeni w ciszy. Czułam się przepełniona szczęściem. Odkąd przydarzały mi się same okropne rzeczy, a gdzie nie poszłam i z kim nie byłam, zawsze przynosiłam pecha. Czy to możliwe, że musiałam przez to wszystko przechodzić, aby spotkać tę osobę i by w końcu poczuć się szczęśliwą. Z resztą nie obchodziło mnie to, liczyło się to, że mogę być z nim.
- Za dwa dni mija miesiąc odkąd się tu wprowadziłaś.
- Hyy racja, to będzie już miesiąc, odkąd cie poznałam.
- Heh. Niestety w ten dzień może mnie długo nie być, ale jutro mam cały dzień wolny. Co chciałabyś robić?
- Hyy... Nie wiem. Wystarczy mi samo przebywanie z tobą.
- Dobrze, to jutro nie odstąpię cię na krok - wyszeptał mi do ucha.
Po czym znów leżeliśmy w ciszy, wtuleni w siebie nawzajem.
Nazajutrz zostałam obudzona pukaniem do drzwi, a gdy otworzyłam oczy ujrzałam siedzącego na skraju łóżka Nazo z tacą ze śniadaniem w rękach i tym swoim jak zawsze nieskazitelnym uśmiechem.
Uśmiechnęłam się do niego patrząc w te piękne oczy.
- Ohayo skarbie.
- Ohayo. - Nie mogłam przestać się uśmiechać. - Dziękuję.
- Nie ma za co. Dla ciebie wszystko.
Pocałował mnie w czoło i dał mi zjeść. Po śniadaniu zabrał mnie do sali wejściowej. Była cała przystrojona i wypełniona muzyką.
Podał mi dłoń i poprosił do tańca. Zaśmiałam się i podałam swoją. Po chwili tańczyliśmy na środku sali śmiejąc się pełni radości. Cały dzień był wyjątkowy, lecz to nie te wszystkie przygotowane atrakcje takim go czyniły, tylko fakt iż byłam z Nazo. Dzień skończył się jak poprzedni - na leżeniu w hamaku wtuleni w siebie nawzajem. Nagle przypomniało mi się wczorajsze zdarzenie.
- Hej Nazo. Od kiedy tu mieszkasz?
- Hyy. Sam nie wiem, ale dość długo. A co, stało się coś?
- A nic, tak tylko spytałam z ciekawości. - Hyy dziwne, przecież jak mieszka tu już jakiś czas, to czy ludzie nie powinni wiedzieć o tym?
- Ciekawość pierwszy stopień do piekła - zaśmiał się mówiąc to.
- Nie śmiej się mi i tak mi to nie zagrozi. Już dawno mam tam zarezerwowane miejsce.
- Hah nie zaprzeczę.
- Ej, co to miało być? Ty też masz je tam zarezerwowane.
- No oczywiście. Jestem tam stałym gościem. Nie wiedziałaś?
Oboje się roześmialiśmy i choć panowała lekka atmosfera, to coś ciągle nie dawało mi spokoju.
Obudziłam się w hamaku w objęciach Nazo, który już nie spał i uśmiechał się do mnie.
- Ohayo.
- Ohayo - powiedziałam zaspanym tonem.
- Powinniśmy się zbierać na śniadanie.
- A nie możemy tak jeszcze zostać? - Wtuliłam się w niego.
- Niestety nie. Dzisiaj muszę szybko wyjść z domu - powiedział głaskając mnie po głowie.
- Dobrze. A tak właściwie, to czym się zajmujesz?
- Czymś ważnym, ale niestety nie mogę ci zdradzić.
- Ok, ok.
Po śniadaniu pożegnałam Nazo, a raczej on mnie, kolejnym namiętnym odbierającym mi mowę pocałunkiem. Jak zwykle posprzątałam po śniadaniu i udałam się do altanki, aby poczytać. Jako że była jesień, a na zewnątrz robiło się coraz zimniej, więc postanowiłam wrócić do środka. Przebywałam w bibliotece zaczytując się w książkach, gdy nagle spostrzegłam, iż jest dość późno. Poszłam sprawdzić, czy Nazo wrócił. Udałam się do jego pokoju, lecz go nie było, więc postanowiłam iść do kuchnia, aby coś zjeść. Kiedy tam byłam, moja ciekawość wzięła górę i pchana impulsem postanowiłam zejść do piwnicy. Sama nie wiem, co mnie do tego podkusiło. Można powiedzieć iż czułam, że dopiero gdy tam zejdę znajdę odpowiedź na to, co ciągle mi nie pasowało w tym spokojnym i szczęśliwym życiu jak z obrazka.
Nie pewnie podeszłam do drzwi prowadzących do piwnicy i otworzyłam je. Czułam się jak wtedy, gdy pierwszy raz schodziłam po tych schodach. Powoli szłam do miejsca, gdzie wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Nazo i jak teraz o tym pomyśleć, to już chyba wtedy się w nim zakochałam. Ujrzałam miejsce, w którym wtedy stał. Podbiegłam tam i stanęłam w tym samym miejscu. Uśmiechnęłam się. Nie rozumiałam, o co chodziło mu z tym "nie wchodź do piwnicy". Przecież nie ma się czego bać, a przynajmniej tak myślałam, dopóki nie zaczęłam się rozglądać.
Przeżyłam szok. Coś czego przedtem nie zauważyłam, sprawiło, iż zbladłam. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zasłoniłam sobie usta dłonią, aby nie krzyknąć.
Nagle usłyszałam za sobą śmiech Nazo, ale to nie był ten sam czuły śmiech, do którego byłam przyzwyczajona. Nie był to też szyderczy śmiech. On był wręcz przeraźliwy. Widziałam, jak trzyma dłoń na czole przysłaniając oczy.
-Hahaha. Zakazałem ci jedynie wychodzić po za teren posesji i schodzić do piwnicy, a ty nawet tego nie umiałaś zrobić.
- Oo. Co tu się dzieje - zapytałam przerażona. Nie wiedziałam co myśleć.
- Nic ważnego, a teraz chodź tu do mnie i zapomnij o tym, co widziałaś - mówił to tak, jakby całe to zajście było czymś zwyczajnym w świecie.
- Jakie nie ważne... Jakie zapomnij? Jak mam zapomnieć, przecież właśnie zobaczyłam samą siebie bladą jak trup... Co to się do cholery dzieje!? - Nie mogłam mówić, głos co chwila mi się łamał.
Znowu spojrzałam na siebie samą, leżącą tak bezwładnie, bez ducha, aby upewnić się, czy mi się nie przewidziało. Niestety nie było mowy o jakiejkolwiek pomyłce.
Usłyszałam kroki wiedziałam, że się do mnie zbliża, lecz ja nie mogłam oderwać wzroku od siebie samej.
- Widzę, że raczej nie zapomnisz. Co nie? - Wyszeptał mi do ucha. - Niestety, ale nie mam wyjścia... Jak oznajmić ci, że nie żyjesz.
- Co!? - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem i przerażeniem - Oszalałeś czy co? Przecież żyje i rozmawiam z tobą. Nie widzisz?
- Heh. Na twoje nieszczęście, a moje szczęście ty nie żyjesz, wiem to, bo sam odebrałem ci życie.
- Ty jesteś chory - odsunęłam się od niego, bojąc się do czego jest zdolny.
- HAHAHA. Nie, nie jestem chory i w ogóle przepraszam, że ci nie powiedziałem, ale ja nie jestem człowiekiem.Widzisz, ja jestem Shinigami.
- Shinigami? Czyli Bóg śmierci?
- Dokładnie i jak widzisz - tu ujął mój podbródek i skierował w stronę, gdzie leżałam. - Ty nie żyjesz, to jest tylko twoje ciało. A teraz rozmawiasz ze mną jako duch.
- Nie, nie. To nie prawda - zaczęłam się cofać w stronę wyjścia.
Widziałam ten pewny siebie uśmiech na twarzy Nazo, zanim odwróciłam się i zaczęłam biec. Usłyszałam jego śmiech za sobą, który oznajmiał mi, że idzie za mną. Wybiegłam z domu.
Ile sił w nogach pędziłam, aby uwolnić się od tego miejsca. Wybiegłam za bramę. Zaczęłam krzyczeć o pomoc, lecz nikt nie stanął. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda, ale jednak wszystko na to wskazywało. Byłam martwa. Rozpłakałam się. Kiedy odwróciłam się, zobaczyłam pewnego siebie Nazo, lecz coś mi nie pasowało.Miałam wrażenie, że to jedynie złudne wrażenie.
- Ty czego jeszcze chcesz?
- Jak to czego? Ciebie. Jesteś moja i nie pozwolę ci odejść - stanął na przeciwko mnie.
- Dlaczego? Co ja takiego ci zrobiłam?
- Straszną rzecz mi zrobiłaś.
- Co? - Nie dość że byłam martwa, to zostałam jeszcze oskarżona o coś niemożliwego -Co ja ci niby takiego zrobiłam, że musiałeś mnie uśmiercić? - Czułam złość. Co ja niby takiego zrobiłam?
- Ciągałaś mnie za sobą.
- Co?
- Ciągle mnie za sobą ciągnęłaś. Chyba sama sobie nie zdajesz sprawy, ile razy ludzie w twoim otoczeniu byli o cal od śmierci, ale zawsze w ostatniej chwili, gdy miałem już zabrać ich dusze, ty odchodziłaś. A ich życiu nic już nie zagrażało. - Patrząc na Nazo wiedziałam, iż jest całkowicie poważny, a ja za to nie wiedziałam co tym myśleć. - Zaczynałem się coraz bardziej tym denerwować, że samym swym istnieniem mnie przyciągasz. Miałem tego dosyć. Chciałem cię uśmiercić i zaprowadzić twoją dusze do otchłani piekieł, lecz nie świadomie zacząłem zawsze cię obserwować. Jakaś zwykła, ludzka istota sprawiła, iż zacząłem o niej bez przerwy myśleć.
- To brzmi tak, jakbyś się we mnie zakochał. - Nie mogłam uwierzyć temu, co usłyszałam.
- No właśnie. Postanowiłem cie zabić, jak tu się przeprowadzisz, lecz po tym jak cię uśmierciłem, nie mogłem nic zrobić. I nagle się zjawiłaś jako duch, nie wiedząc nawet, że nim jesteś. Postanowiłem grać i udawać, że będę z tobą tu mieszkać. Chciałem sprawić, abyś zobaczyła, jak to jest myśleć o kimś w kółko. Chcieć go dotknąć, lecz nie móc. Sam się w tym wszystkim pogubiłem się i wpadłem w to jeszcze bardziej. A ty chcesz teraz uciec? Nie myśl, że ci na to pozwolę.
Kiedy to mówił, zauważyłam, co mi nie pasowało do jego postawy. To były oczy. Te piękne czerwone niczym owoc granatu oczy. Te, które tak wiele razy oglądałam i które podpowiadały mi, że mówi prawdę. Nie wiedzieć dlaczego, ale przestałam przejmować się tym, iż nie żyje. Przecież wreszcie miałam kogoś, kto mnie uszczęśliwiał. Uśmiechnęłam się do niego i zobaczyłam lekkie zdziwienie na jego twarzy.
- Czyli mogę uznać, iż jestem panią śmierci? - Spojrzałam na niego figlarnie.
- Oczywiście... - Wychwyciłam nutkę ulgi w jego głosie.
Oboje zaśmialiśmy się i przytuliliśmy do siebie. Spojrzałam na Nazo, mojego Boga śmierci, a on na mnie swoją boginie. Nasze usta powoli zbliżały się od siebie, by połączyć się w długim gorącym pocałunku, w którym wyrażaliśmy wszystkie nasze uczucia. To jak się kochamy, jak nam na sobie zależy. Był to długi i rozkoszny pocałunek, ale jak dla mnie za krótki.
Chwyciliśmy się za ręce i wróciliśmy do naszego domu, aby móc spędzić w nim wieczność razem.

*****************
Ohayo to ja _xXx_ jeśli ktoś przeczytał to badziewie, to ciesze się i chciałam powiedzieć, iż to opowiadanie zostało napisane na polaka do szkoły i mogę z dumą powiedzieć, że dostałam 5 Supercałuski i do następnego, a jeżeli ktoś chce przeczytać coś jeszcze mojego autorstwa, to odsyłam do ren24.pinger.pl
Edit. Karmel